Różowa kartka z kalendarza
1985 rok, Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa i brzęk tłuczonego szkła, kasety uderzające o posadzkę, kilka jęków i Krawczyk pytający jak minął nam dzień. Oto otwierające sceny "Hiacynta", filmu będącego swego rodzaju definicją “Było. Minęło. Po co drążyć temat?” oraz hybryda thrilleru psychologicznego i thrilleru noir. Hiacynt to zekranizowana dotychczas pomijana kartka z kalendarza, opisująca społeczność LGBT w latach 80. XX wieku oraz powstanie tzw. różowych teczek.
Najnowszy film Piotra Domalewskiego już w pierwszych scenach wprowadza nas w klimat szarej Warszawy, budynków oświetlonych brudnymi, zielono-żółtymi neonami i wszechobecnej konspiracji. W skrócie - trzeba żyć tak, by przeżyć; siermiężny PRL. Spośród mroku wyłania się najznakomitszy element produkcji, mianowicie Tomasz Ziętek osadzony w roli młodego i niedoświadczonego milicjanta Roberta Mrozowskiego. Ów młody człowiek jeszcze przez chwilę wierzy, że władza ma służyć obywatelom. Robert, wraz z idealnie wpasowującym się w ramy systemu, szablonowym wręcz złym gliną Wojtkiem (Tomasz Schuchardt) pracuje nad morderstwem wysoko usytuowanego mężczyzny, jak się później okazuje, powiązanego z queerowym środowiskiem. Wizja prostego awansu sprawia, że ich rola ogranicza się do znalezienia kozła ofiarnego i dostarczeniu dokumentów. W tym momencie w Robercie dochodzi do wewnętrznej konfrontacji wizji komfortowego życia z narzeczoną i szkoły oficerskiej zapewnionej przez apodyktycznego ojca oraz wyznawanych wartości. Mrozowski, decydując się na nielegalne śledztwo na własną rękę, mimowolnie staje w opozycji wobec sprzyjającemu mu systemu.
Robert podczas jednej z łapanek poznaje młodego studenta Arka, którego czyni swoim informatorem. Teraz należy sobie zadać pytanie - kim jest Hiacynt? Pięknym ukochanym Apolla czy grającym Arka Hubertem Miłkowskim? Wszystkim po trochu. Bowiem to ów student, o złotorudych włosach sprawia, że wątek kryminalny zaczyna przysłaniać zdecydowanie bardziej angażujący wątek psychologiczno-uczuciowy. Melodramat wyrasta tu ponad kryminał.
Przejmujące i defetystyczne konwersacje głównych bohaterów obfitują w ponadczasowe prawdy i sprawnie przybliżają widzowi towarzyszące akcji emocje. Wszystkie one, zarówno jak i reszta kluczowych scen rozgrywają się w po zmroku i w ciemnościach warszawskich zaułków. Każda ma miejsce „na boku”, za zamkniętymi drzwiami, na moście lub w dokach. Oglądając to można odnieść wrażenie, że tylko w owej nokturnowej rzeczywistości jesteśmy w stanie dostrzec prawdziwe oblicza bohaterów. Nawet za dnia słońce zdaje się być nie na miejscu. Wykreowana całość potęguje poczucie zagrożenia i niemijający niepokój oraz stanowi idealne tło zapewniające akcji pewnego rodzaju płynność i naturalność.
Relacja pomiędzy Arkiem a Robertem nie umniejsza jednak głównej intrydze. Mimo, że sprawa morderstwa przestaje być pierwszoplanowa, do końca filmu zostaje utrzymany balans pomiędzy detektywistyczną intrygą a osobistym dramatem głównego bohatera. Dzięki tej konsekwencji film pozostaje wierny swemu gatunkowi, choć trudno nie poczuć niedosytu w temacie zawiłości śledztwa. Sama Akcja „Hiacynt” stanowi mimo wszystko jedynie społeczno-polityczne tło, więc jej subtelnie prześwitujące skutki nadają fabule teraźniejszego i jednocześnie bardziej uniwersalnego wymiaru.
Na sam koniec warto wyróżnić jedną konkretną rozmowę Arka z Robertem, podczas której student opisuje działania milicji i wypowiada następujące słowa: “Polacy nie lubią jak inni Polacy są szczęśliwi”. Dobijająca i urzekająca jednocześnie szczerość idąca w parze ze zdumiewającą ponadczasowością po raz kolejny zapewnia nam olbrzymią dawkę polskiej goryczy.
Amelia Pokrywa
Comments