top of page

Pocztówka z czasów komuny

“Zupę nic” rozpoczyna piękna scena uroczystego odśpiewania Mazurka Dąbrowskiego przez całą rodzinę na cześć polskiej drużyny piłkarskiej. Powaga i patos graniczą z namaszczeniem, co pozwala nam zrozumieć postawę życiową rodaków żyjących w ówczesnym ustroju. Tym samym Kinga Dębska już w pierwszej chwili wprowadza nas w PRL-owską rzeczywistość opływającą przeciętnością i wiecznym niespełnieniem. Film, będący prequelem “Moje córki krowy”, pozbawiony spójnej opowieści przedstawia szare realia PRL-u z domieszką marzeń o wolności. Opisując życie małżeństwa Tadka i Eli oraz ich córek Marty i Kasi pozwala nam stanąć w kolejce po wypoczynek, zawisnąć na trzepaku i zgubić kartki na mięso. Reżyserka spogląda na bohaterów z empatią, nie bagatelizuje perypetii rodziny przedstawiając je w całej – gorzko słodkiej – okazałości.

Wspólnym mianownikiem wszystkich ukazanych przygód filmowych bohaterów jest komediowa puenta. To strata kartek żywnościowych prowadzi nas do niezręcznej rozmowy z wyrocznią – kadrową, a ich odzyskanie do namiętnego małżeńskiego wieczoru. Oglądając na ekranie przelewającą się gorycz i śmiejąc się przez łzy możemy odczuć pewnego rodzaju tęsknotę do względnie prostszych czasów, w których maluch był spełnieniem marzeń, a lody gwarancją dobrego dnia. Nam, młodym widzom Dębska ukazuje niezbędną wytrwałość i trud, a starszym przedstawia opowieść ku pokrzepieniu serc. Było źle i wszystkiego brakowało, jednak podobna sytuacja zmuszała ludzi do wzajemnej pomocy i kierowała ku bliskości. Widzimy oczywistość sytuacji, w której sąsiedzi wspólnie pchają zepsuty samochód, wciągają po schodach wersalkę i opróżniają butelki wódki. Tym samym nie odbierając sobie pogody ducha i nie zaburzając porządku dnia. Urzekająca prostota i bezpośredniość w relacjach z bliskim wprawia w zakłopotanie i skłania ku refleksji.


Nie oznacza to jednak całkowitej czystości serc naszych bohaterów. Projektujący budynki Tadek i Ela działająca w Solidarności, jak wszyscy, pragną od życia więcej, z tym, że oni mają ku temu zadatki. Los nie jest im jednak miły i raz po raz, gdy tylko uda im się wybić ponad przeciętność, coś sprowadza ich z powrotem na blokowisko, jak w przypadku próby handlu futrami. To wrodzona poczciwość sprawia, że wyzwaniem staje się wyjazd na Węgry i sprzedaż wartych grosze u nas lisków. Podobnie jest z próbą kupna przypadkowego wypoczynku, która gwarantuje siniaki i standardową wymianę obelg. Te przedstawione z przekąsem i ironią sytuacje stanowią „dobijający” dowód na to, że nawet jeśli udało się uskładać jakąś sumkę, to nie było co za to kupić. Na tle szarzyzny będącej udziałem większości, nieliczne jednostki, którym się w życiu (jako tako albo lepiej) powiodło, budziły zawiść.

Humorystyczna konwencja filmu sprawia, iż reżyserka skupiając się na swoich pozytywnych odczuciach i uderzając w najprostsze emocje wybiela po części ówczesną rzeczywistość. Ów filtr działa jednak jedynie na korzyść produkcji stawiając nas w roli towarzyszy dorastającej dziewczynki. Różnorodność wśród odbiorców gwarantuje zarówno fantastyczna gra aktorów, jak i zachęcająca scenografia, przedstawiająca lekko podrasowaną estetykę PRL-u. Film, ukazujący humorystyczną wizję czasów komuny, będący nieco wyidealizowanym wspomnieniem, daje możliwość odbioru na wielu płaszczyznach zależnych od wieku i predyspozycji. Mimo to, zgodnie z tytułem, wszystkim nam pozostawia słodki, sycący posmak niczego.

Amelia Pokrywa



Comments


bottom of page